Tak się robi ciepło, czyli noc w Ciepłowni Rejonowej Dąbska

Słowo, które tu słyszymy najczęściej, to odpowiedzialność. Ciepłownia Rejonowa Dąbska należąca do Szczecińskiej Energetyki Cieplnej (SEC) pracuje całą dobę, a nocna zmiana musi być gotowa na wszystko.
Charakterystyczny komin ciepłowni przy ulicy Dąbskiej zna chyba każdy mieszkaniec prawobrzeżnych osiedli. My przyjeżdżamy tu po godzinie 21, kiedy cała nocna zmiana jest na posterunku. Po ciepłowni oprowadza nas Michał. Jest dyrektorem biura zarządzania produkcją. – Odpowiadam za majątek wytwórczy firmy, za kotły, a to jest moja załoga, moi ludzie i bardzo cenię ich pracę – podkreśla.

Ekipa jest fajna, to dobrze się pracuje
Idziemy do sterowni ciepłowni. W przeszklonym pomieszczeniu czeka na nas niemal cała nocna ekipa. To Bartek, brygadzista zmianowy, Jarek i Edmund, maszyniści kotła oraz Robert i Paweł, operatorzy urządzeń pomocniczych. Od lat na nocnej zmianie pracują ci sami ludzie. – Kiedy jest awaria lub jakaś kryzysowa sytuacja, jest łatwiej, kiedy się dobrze znamy, wiemy, co kto potrafi, że można liczyć jeden na drugiego. Tu musi być odpowiednia reakcja, jeden błąd i można zniszczyć kotły – mówi Bartek.

To on bez przerwy śledzi monitory, na których widzi m.in. temperatury spalin w kotłach, temperaturę wody, ciśnienie. – Zarządzam całą zmianą, rozporządzam całą pracą ciepłowni, ludźmi – mówi. Śmieje się, że do ciepłowni trafił przypadkiem, bo z wykształcenia jest technikiem drogownictwa. Pracę w nocy lubi, ale jak wszyscy koledzy mówi o ogromnej odpowiedzialności, jaka na nich spoczywa.

Jarek: – Dobre jest to, że na monitorach wszystko widać. Mamy do dyspozycji trzy pompy, jeśli widać, że przepływ wody jest za mały, dyspozytor dzwoni do brygadzisty i jedziemy z większą mocą. Widać też temperaturę w kotłach, tym również możemy sterować i działać jeśli jest taka potrzeba, np. zwiększyć prędkość rusztu, na którym jest opał, możemy też więcej opału dać – tłumaczy.
W SEC pracuje od 1981 roku, a w ciepłowni przy Dąbskiej od 2002. – Kiedyś było gorzej, zimy były inne, kotły nie były tak zmodernizowane. Jak trzeba było pompę włączyć, to trzeba było lecieć za każdym razem schodami na dół, teraz większość rzeczy możemy robić stąd – mówi. Podkreśla, że woli pracować na nocki. – Mimo wszystko jest spokojniej – dodaje.






Edmund: – Ale kiedy coś się dzieje, to jednak trzeba się czasem nabiegać. To przede wszystkim duża odpowiedzialność, ale ekipa jest fajna, to i dobrze się pracuje – mówi.
Jemu do emerytury zostało jeszcze pół roku. – Człowiek całe życie na samych nockach, nieraz jest bardzo ciężko, ale nie narzekam – mówi.
400 stopni w kotle
Z Jarkiem i Michałem idziemy zobaczyć, jak wyglądają kotły. Po drodze zwracamy uwagę… na kwiaty w doniczkach. – W sezonie są jeszcze pomidory i ogórki – śmieje się Michał. – Załoga dba o wszystko, a rośliny czują się tu dobrze. Każdy myśli, że jak ciepłownia węglowa, to wszędzie brud i pył, a u nas jest naprawdę czysto – dodaje.

Podczas budowy ciepłowni zakładano, że docelowo będzie tu sześć kotłów. Skończyło się na czterech, a obecnie czynne są trzy. – Do końca 2030 roku mamy zamiar całkowicie wyjść z węgla – podkreśla Michał. Dlatego również w ciepłowni Dąbskiej jest rezerwowy kocioł gazowo-olejowy, dużo mniejszy od tradycyjnych, węglowych kotłów.

Michał dodaje, że Szczecin jest na mapie Polski miastem wyjątkowym, jeśli chodzi o bezpieczeństwo w zakresie zapewnienia mieszkańcom ciepła. – Mamy aż osiem źródeł ciepła, Ciepłownia Rejonowa Dąbska jest jednym z nich. Jeśli jedno ze źródeł ma awarię, możemy bardzo szybko zadziałać i ograniczymy do minimum sytuacje, że mieszkańcy na długo zostaną pozbawieni ciepła – mówi.

Michał na chwilę otwiera drzwiczki jednego z kotłów, potem Jarek robi to samo przy kolejnym. Temperatura w środku sięga 400 stopni. W każdym z kotłów jest przesuwający się ruszt, na którym pali się węgiel. W całym kotle są rury i tam podgrzewana jest woda, która potem płynie do ciepłociągów. Kiedy opuszcza ciepłownię, ma temperaturę nawet 115 stopni Celsjusza.




Maszyny człowieka nie zastąpią
Spalony w kotle miał węglowy spada na dół w postaci żużla, gdzie jest chłodzony. Przy tak zwanym odżużlaniu pracują Robert i Paweł. Aby zobaczyć, o czym mowa, schodzimy na dół budynku. – Przyszedłem do SEC na sezon 30 lat temu i zostałem do dziś. Można powiedzieć, że pół życia tu przenocowałem – śmieje się Paweł. – Przez te wszystkie lata wiele się zmieniło, dziś jakość pracy jest zupełnie inna, także dzięki wymogom unijnym. Węgiel jest jakościowy, to i mniej jest nieprzewidzianych sytuacji – mówi.

Robert pracuje w firmie od 1996 roku. Pokazuje nam, co dzieje się z żużlem (inaczej szlaką), czyli spalonym już węglem, który jest tu odpadem przy produkcji ciepła. – Jesteśmy przy kotle numer 1, żużel wpada tutaj i w specjalnych wannach się schładza. Stąd trafia na taśmy przesyłu i jest wyprowadzany na zewnątrz.





– Jeśli jest awaria to my wozimy szlakę sami – dodaje Paweł. – Wszystko jest zautomatyzowane, ale maszyny człowieka do końca nie zastąpią – mówi.
Kiedy leci zielona woda…
Michał prowadzi nas jeszcze do stacji przesyłowej (pompowni), gdzie są pompy, dzięki którym woda jest wypychana z ciepłowni pod odpowiednim ciśnieniem. Ciepłownia to też stacja uzdatniania wody, bo ta, która trafia do obiegu, musi mieć odpowiednie parametry.

– Barwimy ją na zielono. Dzięki temu, kiedy jest awaria, wiadomo, że to nasza sprawa, a nie ZWiK – tłumaczy.
Kto dzwoni na 993?
Na koniec idziemy do dyspozytorni. Można powiedzieć, że to serce całego systemu ogrzewania w mieście. W nocy jeden człowiek czuwa nad tym, aby wszystko przebiegało sprawnie. Ale też odbiera alarmowy numer 993.
Na nocnej zmianie pracuje Tomasz. Nie kryje, że telefony potrafią być absurdalne. – Sobota, jest trzecia nad ranem, dzwoni ktoś i mówi, że od tygodnia nie ma ciepłej wody. Czasem nie jest łatwo – przyznaje.

Jego zdanie to wstępnie zdiagnozować, czy zgłoszenie może dotyczyć awarii sieci, a jeśli takie podejrzenie jest, na miejsce wysyła pogotowie ciepłownicze. – Problem w tym, że tak jak elektrownia nie odpowiada za żarówki, tak my nie odpowiadamy za kaloryfery czy zawory przygrzejnikowe. A ludzie dzwonią ze wszystkim i oczekują, że to naprawimy – mówi.
Dyspozytorem jest od pięciu lat, wcześniej pracował fizycznie „na dole” czyli przy kotłach i odżużlaniu. Pracę ciepłowni zna od podszewki. – W dyspozytorni stres jest dużo większy – przyznaje.
Nie bez powodu, gdyby ktoś chciał pracować na tym stanowisku, na dzienną zmianę wejdzie nie wcześniej niż po pół roku szkolenia. – Jest tu mnóstwo danych do ogarnięcia, bo jak mówiłem, mamy osiem źródeł ciepła. Trzeba to wszystko kontrolować i w razie potrzeby samodzielnie podejmować decyzje – mówi Michał.
Dlatego, kiedy awaria jest poważna, to potrafi czasami przyjechać w nocy do ciepłowni, aby wspomóc dyspozytora czy pracowników ciepłowni. – Siadamy, robimy szybką burzę mózgów i działamy. Wiem, jak ogromna odpowiedzialność spoczywa wtedy na dyspozytorze, dlatego takie wsparcie pozwala nieco zredukować ten stres – mówi. – Praca dyspozytora to trochę jak praca detektywa. Ma wszystkie źródła ciepła pod sobą, także PGE oraz EcoGenerator, dlatego może wydawać dyspozycję również ludziom, którzy nie są pracownikami SEC – tłumaczy Michał.
Tomasz pokazuje nam schemat sieci. Kiedy woda płynie rurociągiem ulicą Dworcową i od strony mostu kolejowego wysyłana jest na lewobrzeżną część miasta, to jest już połączenie ciepłej wody pochodzącej nie tylko z Ciepłowni Dąbska, ale i z Elektrociepłowni Szczecin przy ul. Gdańskiej oraz spalarni odpadów. Jako dyspozytor musi kontrolować m.in. to, aby woda z każdego źródła miała zbliżoną temperaturę. Tak zwane „zimne korki” niszczą instalację.

Obecnie Ciepłownia Rejonowa Dąbska zapewnia około jednej siódmej zapotrzebowania na ciepło dla miasta (w latach swojej najbardziej intensywnej pracy pochodziła stąd jedna trzecia ciepłej wody w całym Szczecinie).
***
Wychodzimy na zewnątrz. Teraz jest tu cicho i spokojnie, bo nocna zmiana pracuje tylko w środku ciepłowni. Zwracamy jeszcze uwagę na napis SEC utworzony z niewielkich krzewów. Podobnie jak kwiaty w środku ciepłowni, tak i oryginalne rabaty na zewnątrz są dziełem pracowników.
– Jak dyżur jest ciężki, to całe to otoczenie tutaj, drzewa, wszystko razem sprawia, że człowiek może wyjść na chwilę, wziąć głęboki oddech i wrócić po chwili do pracy – mówi Michał.


