Nocna zmiana wolontariuszy z dworca Szczecin Główny

Andżelika nie puściła Wiktora na wojnę i teraz pomagają razem. Antonina 6 marca przyjechała z Odessy i nie umie siedzieć bezczynnie. Konrad przyszedł, bo doskonale ogarnia wszystkie rozkłady. Iza i Dima na dworcu się poznali i zakochali. Oni, ale też Marek, Anita, Mariusz, Grzegorz, Adrian i inni. Mówią o sobie rodzina, choć jeszcze półtora miesiąca temu się nie znali. Nocna zmiana wolontariuszy z dworca Szczecin Główny.

Dochodzi 22.00. Przed chwilą na peron wjechał pociąg z Warszawy. Anita idzie wzdłuż pociągu trzymając maskotki. – Jeszcze dzisiaj żadnej nikomu nie dałam – mówi. Na co dzień jest wykładowczynią angielskiego, a jeśli tylko może, wieczorami przychodzi na dworzec. To ona potem rozwozi wolontariuszki po domach, żeby same nie wracały.

Wolontariusze w neonowych kamizelkach rozstawieni są na całej długości peronu. Jest spokój, nikt nie przyjechał. – A na początku po kilkaset osób było – wspominają. Pokazują zdjęcia w telefonach. – Jeśli ludzie musieli czekać na przesiadkę kilka godzin, to kładliśmy im karimaty na ziemi, żeby choć trochę mogli odpocząć – opowiadają.
Po 22 część wolontariuszy kończy pracę. Ale chcą koniecznie ustawić się do wspólnego zdjęcia. Reszta zostaje, ma chwilę odpoczynku, bo do kolejnego pociągu jest jeszcze trochę czasu. Możemy chwilę porozmawiać.




Wolontariusze mają swoje niewielkie pomieszczenie na dworcu. Tu jedzą, rozmawiają, odpoczywają. Choć na co dzień zajmują się zupełnie innymi rzeczami, świetnie się ze sobą dogadują. Na dworcu poznali się Iza i Dima, ale jak zdradza nam Anita, nie są jedyną parą, która zakochała się w sobie na wolontariacie na Głównym.
Iza na co dzień studiuje na Akademii Sztuki i sprzedaje grafiki. – Pierwsze dni to byłam tu bez przerwy chyba z 30 godzin – mówi. Dima jest Ukraińcem, a do Polski przejchał z miłości do teatru. Studiuje animację kultury i jak mówi, bardzo lubi nocną pracę. Adrian jest ratownikiem medycznym i jeździ w karetce. Jeśli trzeba, udzieli pierwszej pomocy. Mariusz to student zdrowia publicznego, ale podkreśla, że zawsze miał w sobie wrażliwość na potrzeby innych. – Jak my tu wszyscy – uśmiecha się Iza. Dmytro jest z Ukrainy, a w Szczecinie studiuje oceanografię. Kocha wodę i opowiada, że oceany są zbadane tylko w kilku procentach. – To znaczy, że mam dużą szansę odkryć coś nowego – mówi.
Na dworcu pochodzenie i możliwość porozumienia się z uciekającymi przed wojną ludźmi jest na wagę złota. Ukraiński zna też Grzegorz, student archeologii z Mrzeżyna. – Moja rodzina jest z Akcji Wisła i wszyscy mówimy po ukraińsku – tłumaczy.
Konrad przyszedł na dworzec, bo jak mówi, świetnie orientuje się w rozkładach. A prośby uchodźców o znalezienie połączenia bywają zaskakujące. Ostatnio tłumaczył kobiecie, jak dojechać ze Szczecina do Sofii. – Rozpisuję dokładnie wszystkie połączenia i przesiadki, pociągi, autobusy, wszystko – mówi.
Za chwilę na peron 1 wjedzie opóźniony pociąg z Olsztyna. Zrobiło się zimno. Z kolejnego pociągu wysiadają dwie Ukrainki, chcą dostać się do Berlina. – Jest wyjątkowo spokojnie – mówi Anita.







Na dworcu całą dobę działa też jadłodajnia. Tam wieczorami przychodzą Andżelika i Wiktor. Pracowali w Szczecinie, nim wybuchła wojna. Wiktor chciał jechać na Ukrainę walczyć. – Nie pozwoliłam mu – mówi ze łzami w oczach Andżelika. Sprowadzili do Polski mamę Wiktora. Dzięki temu ich dzieci mają opiekę, a oni pomagają na dworcu niemal każdej nocy. – Chociaż tak możemy pomóc – mówią. W dzień chodzą oboje do pracy – on jest spawaczem, ją można spotkać za ladą rybnego na Turzynie.

Pracą nocnej zmiany przy wydawaniu jedzenia kieruje Marek. Podkreśla, że cała żywność, która tu jest, pochodzi od darczyńców, ludzi dobrej woli. Martwi się trochę, że pierwszy zapał pomagania minął i że może przyjść taki dzień, że tego jedzenia zabraknie. – Jesteśmy punktem pomocy doraźnej, teraz jest dużo spokojniej, niż na początku, ale działamy całą dobę. Przychodzą do nas zjeść też osoby, które są już w Szczecinie, więc charakter tego miejsca też nieco się zmienia – mówi. W nocy jest trudniej, nie ma już psychologów, nie ma opiekunek dla dzieci. Nocna zmiana wolontariuszy musi nie tylko wydać jedzenie, ale porozmawiać, a jeśli trzeba, pomóc zająć się dziećmi.
Około 23 przyjeżdża Tonia, czyli Antonina. Kobieta uciekła z dzieckiem z Odessy na początku marca. Tam pracowała w porcie, w Szczecinie szuka jakiejkolwiek pracy, ale jest trudno, bo zupełnie nie zna języka. Pomaga, żeby nie siedzieć w domu bezczynnie.
Obok punktu wydawania jedzenia, jest też prowadzony przez Urząd Wojewódzki punkt informacyjny. Też działa całą dobę. Tu przede wszystkim można uzyskać informację na temat noclegu.



Po 23.30 przyjeżdża ostatni nocny pociąg. Ekipa w kamizelkach po raz ostatni rusza na peron. Po północy pójdą do domu, a kolejna zmiana będzie o 5 rano. Nocną przerwę mają od niedawna, bo nie ma już pociągu o 3.40 z Warszawy. Pytamy wolontariuszy, czy coś im potrzeba. – Więcej pizzy! – wybuchają śmiechem (jedna ze szczecińskich pizzerii „dokarmia” dworcowych wolontariuszy).

Dima obejmuje Izę, idą wzdłuż pustego peronu ostatni. Nie spieszą się. – Chcę jeszcze coś powiedzieć – zagaduje Dima. – Praca nocą pozwala na oglądanie wschodów słońca. No i uwielbiam ten moment, kiedy ja wracam do domu, a ludzie dopiero jadą do pracy.

W nocy na dworcu działają wolontariusze Refugees Szczecin oraz Domu Kultury Słowianin. W każdej chwili można do nich dołączyć.