Zakład Diagnostyki Laboratoryjnej. „Jesteśmy trochę jak detektywi”

Zakład Diagnostyki Laboratoryjnej. „Jesteśmy trochę jak detektywi”

Dochodzi północ. Dla Michała i Joanny to 17 godzina pracy. A jeszcze siedem kolejnych przed nimi. Zakład Diagnostyki Laboratoryjnej w szpitalu na Pomorzanach to miejsce, które musi pracować 24 godziny na dobę. Jeśli pacjent trafia w nocy do szpitala, badania trzeba wykonać na cito. Tej nocy odpowiedzialni są za to właśnie Michał i Joanna.

Samodzielny Publiczny Szpital Kliniczny Nr 2 PUM w Szczecinie – kiedy idziesz tu nocą, wydaje się, że wszystko jest takie spokojne. To pozory. Wchodzimy do budynku K. To tu mieści się Zakład Diagnostyki Laboratoryjnej. Obsługuje 5 izb przyjęć i szpitalne oddziały, bo w nocy też wykonywane są operacje czy zabiegi.

– Jesteśmy trochę jak detektywi – mówi Michał, kierownik zakładu. – Od zawsze mnie to fascynowało, poszukiwanie przyczyny tego, co dzieje się z pacjentem – dodaje. Aby zostać diagnostą, musiał skończyć pięcioletnie studia medyczne, a potem jeszcze cztery lata specjalizacji.

W laboratorium od razu w oczy rzuca się rząd urządzeń. Pierwsze skojarzenie – trochę jak w drukarni i nowoczesnym punkcie ksero. – Jeśli chodzi o sprzęt, nie mamy się czego wstydzić – mówi Michał. Każdej nocy, kiedy badań jest mniej, maszyny są czyszczone i sprawdzane.

Joanna jest technikiem analityki medycznej. Na komputerze widzi, że na izbie przyjęć zlecono badanie. Pacjent z uporczywą czkawką. Brzmi nietypowo, ale tu nikogo nic nie dziwi. Za chwilę kolejne zlecenie – być może pacjentka chirurgii będzie potrzebowała operacji. Niespełna pięć minut i próbki w specjalnych pudełkach trafiają do zakładu diagnostyki. Przyjmuje je Joanna, sprawdza kody, potwierdza zlecenie. Dawniej wielu badań nie wykonywano w nocy. Teraz to się zmieniło. Jeśli jest potrzebne badanie – robi się je bez względu na porę. Na cito w praktyce oznacza, że w ciągu godziny jest wynik. Ilość badań też soczewka tego, co dzieje się w nocy na mieście. Imprezy masowe, wakacje, Sylwester – więcej urazów, wypadków, to i więcej pacjentów na izbach.

Joanna analizuje próbkę moczu. W pomieszczeniu unosi się charakterystyczny, ale delikatny zapach. Dzięki dygestorium, czyli czemuś w rodzaju urządzenia wentylacyjnego, jest to znośne. – Cóż, jest to wpisane w naszą pracę – mówi Michał. Oboje korzystają w pracy z mikroskopów. Joanna sprawdza osady w moczu, Michał robi manualny rozmaz krwi. – Analizatory automatyczne nie zawsze dają stuprocentową pewność i są sytuacje, kiedy sprawdzenie próbki jest niezbędne – tłumaczy.

W zakładzie jest pomieszczenie socjalne. Można się tu zdrzemnąć, odpocząć, ale też w spokoju przejrzeć dokumenty. Po północy przyjeżdża próbka covidowa. Nie możemy wejść do pomieszczenia, gdzie jest przygotowywana. Za chwilę przyjedzie po nią karetka i zawiezie na Arkońską, bo tej nocy tam jest dyżur na badania na COVID-19. Konrad, ratownik medyczny, zabiera ją w specjalnym pudełku i zanosi do karetki.

Przed Joanną i Michałem najtrudniejszy moment dwudziestoczterogodzinnego dyżuru. Około piątej nad ranem zaczną spływać próbki od pacjentów szpitalnych. Wtedy nie będzie już czasu na rozmowę.

JEŚLI PODOBA CI SIĘ TO, CO ROBIMY (BĘDZIE NAM ŁATWIEJ PRZETRWAĆ KOLEJNE NOCKI), BĘDZIE NAM MIŁO, JEŚLI POSTAWISZ NAM KAWĘ: buycoffee.to/nadoportemnoc

Materiał został opublikowany 28 lipca 2021 roku.